Portal dla nauczycieli
i dla tych, którzy dopiero zamierzają nauczycielami zostać

TU SZKOŁA CZAI SIĘ ZA KAŻDYM ROGIEM - WIEŚCI Z MADAGASKARU CZ. 1

Kiedy zdecydowałam się na wolontariat na Madagaskarze, nie miałam żadnego doświadczenia nauczycielskiego. Jestem z wykształcenia filologiem, ale z dziećmi nie pracowałam nigdy wcześniej. To też mój pierwszy raz poza Europą. Dlaczego Madagaskar? Wybór był trochę przypadkowy. Wiedziałam, że chcę jechać do Afryki i pewnego dnia po prostu, patrząc na mapę, wybrałam Madagaskar. Myślałam wtedy jednak, że zapewne zmienię jeszcze zdanie tysiąc razy. Ale zrobiłam najlepsze, co można zrobić z marzeniami – zaczęłam o tym mówić głośno. I nagle okazało się, że mój przyjaciel ma znajomą, która na wolontariacie na Madagaskarze już była. Potem była rozmowa telefoniczna z tą znajomą, następnie kontakt z fundacją i właściwie ostateczna decyzja sama się podjęła trochę za mnie. I jestem jej za to niezmiernie wdzięczna.

Organizacja wolontariatu okazała się dużo łatwiejsza, niż się spodziewałam. Wystarczyło podjąć decyzję, a reszta potoczyła się sama. Muszę przyznać, że mam dość chaotyczną osobowość i z kwestiami wymagającymi zdolności organizacyjnych nie jest u mnie najlepiej, a jednak udało mi się dotrzeć na wyspę w całości i to nawet w całkiem niezłym stanie. Mimo dwóch nocy spędzonych na lotniskach w ogóle nie czułam się zmęczona, kiedy moja stopa w końcu stanęła na malgaskiej ziemi. Prawdopodobnie adrenalina zrobiła swoje i to dzięki niej byłam w stanie chłonąć pierwsze wrażenia wyostrzonymi zmysłami.

BIAŁA, CZYLI VASAHA

Niby wszystko było nowe, inne, ale właściwie dokładnie takie, jak sobie wyobrażałam przed przyjazdem. Wąskie drogi, mnóstwo ludzi nie zważających na ruch uliczny, kurz, gwar, małe sklepiki, ciepło, zapach jedzenia, odpadów i pomyj – tak opisałabym w skrócie to, co zastałam. I piękni ludzie, często brudni i bosi, a jednak uśmiechnięci i dziwnie podekscytowani widokiem białego człowieka. Bo trzeba powiedzieć, że dla nich nie jestem ani Polką, ani Europejką, jestem po prostu biała (po malgasku vasaha czytane jak nazwa naczynia, np. na kwiaty). Oczywiście pomijam dzieci, z którymi pracuję i które znam osobiście, dla nich jestem po prostu Jagodą. Ale wracając do ulicy – białemu człowiekowi wiele osób mówi dzień dobry, wszyscy na niego patrzą, a jeśli ten biały człowiek jest kobietą – chłopcy i mężczyźni wyznają miłość. I czasem ludzie dotykają, bo przecież dotknąć białego to nie lada doświadczenie.

LANS NA ULICY

Życie tu toczy się trochę chaotycznie, liczy się „teraz” – można coś naprawić tak, żeby działało tylko do jutra i to wystarczy, dalej pomyśli się jutro, ważne, że dziś działa. I to jest na swój sposób piękne, bo nie przeżywa się stresu. To bardzo miłe uczucie, że nie trzeba się z niczym spieszyć ani niczym przesadnie martwić.

Ulica jest bardzo kolorowa. Często jestem pod wrażeniem tego, jak dobrze tutejsi mieszkańcy potrafią skomponować stroje, mimo że mają minimalny budżet i często bardzo niewielki wybór  przy zakupie odzieży. Malgasze uwielbiają się stroić i na ulicach jest sporo „lansu”, dużo się błyszczy i sporo jest wzorów uznawanych w Europie za dość tandetne (np. panterka). Tutaj jednak ma to swój urok i jest po prostu częścią krajobrazu.

KAŻDA SZKOŁA JEST INNA

Pierwszą rzeczą, której się nie spodziewałam, było coś związanego z moją pracą – liczba szkół. Nie wiem, ile ich jest na całym Madagaskarze, w ogóle nie mam pojęcia o żadnych statystykach w kwestii szkolnictwa, ale nie da się nie zauważyć, że w mojej wiosce jakaś szkoła czai się za każdym rogiem. Jedna z nich sąsiaduje z naszym domem. W drodze do sierocińca, do którego idę około 5 minut, mijam dwie szkoły. Idąc do szkoły, w której pracuję, mijam kolejne dwie placówki. Jest bardzo prawdopodobne, że gdzieś tam są jeszcze jakieś inne, których po prostu jeszcze nie zauważyłam. Kiedy wyjdzie się na ulicę około godziny 12 lub 14 (początek i koniec przerwy na lunch), dzieci w szkolnych mundurkach lub fartuszkach jest mnóstwo.

Gdybym miała wybrać jedno słowo opisujące malgaskie szkoły, byłoby to „różne”. Bo są naprawdę diametralnie różne. Szkoła, w której pracują wolontariusze naszej fundacji, jest prywatną szkołą katolicką z dość dużą renomą w okolicy. Jej założycielką i dyrektorką jest polska franciszkanka. Uczęszczanie jest odpłatne, dlatego chodzi do niej sporo dzieci z bogatszych rodzin. Jednocześnie są również dzieci z rodzin bardzo biednych, ich edukacja jest sponsorowana przez osoby prywatne za pośrednictwem naszej fundacji. Szkoła jest bardzo czysta i panuje w niej porządek, zarówno wizualnie, jak i organizacyjnie. Dzieci modlą się przed i po każdej lekcji. Są bardzo zdyscyplinowane, choć zwłaszcza na zajęciach z europejskimi wolontariuszami, do których czują znacznie mniejszy respekt, potrafią być również po prostu dziećmi i nieźle zaleźć za skórę.

c.d.n.

Na zdjęciach: Antananarywa, radosne dziewczęta, mali piłkarze (trzy pierwsze zdjęcia pochodzą z flickr.com), kolorowa ulica, autorka tekstu z lemurem (trzy ostatnie zdjęcia z archiwum prywatnego Darii Łuczak).


Zaloguj się

Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Zaloguj się Rejestracja

Losowe artykuły

Przewiń do góry
Na tej stronie wykorzystujemy ciasteczka (ang. cookies), dzięki którym nasz serwis dostosowuje się do indywidualnych potrzeb użytkowników. Cookies nie są niebezpieczne, ale w każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Więcej informacji na ten temat w polityce prywatności.